Ogłoszenie

Z wielkim smutkiem przychodzi nam żegnać prof. Michała Głowińskiego. Wielkiego badacza, ocalałego z Zagłady, Przyjaciela Centrum, członka rady naukowej rocznika "Zagłada Żydów. Studia i Materiały", naszego niezwykle uważnego i krytycznego czytelnika

2023-09-30

Jacek Leociak

 

Michał Głowiński (1934 - 2023)

 

           Profesor Michał Głowiński był związany z Instytutem Badań Literackich PAN od 1958 roku. W 1976 roku uzyskał tytuł profesora nauk humanistycznych. Przewodniczył Radzie Naukowej  IBL przez wiele kadencji. Był współzałożycielem Towarzystwa Kursów Naukowych, swoje prace o nowomowie publikował w drugim obiegu. Naukową summą prof. Głowińskiego jest pięć tomów jego „Prac wybranych” w serii „Klasycy współczesnej polskiej myśli humanistycznej” pod red. Ryszarda Nycza, wydawanej przez krakowski Universitas. Są to jednak tylko prace wybrane. Poza ich obrębem pozostają jeszcze liczne książki, artykuły, tomy zbiorowe przez niego redagowane.

            Dzieło Michała Głowińskiego przekracza tradycyjne granice dyscyplin humanistycznych, a jego dorobek nie przynależy tylko do obszaru teorii i historii literatury oraz krytyki literackiej, lecz obejmuje także inne dziedziny naukowej, edytorskiej i pisarskiej aktywności. Wymieńmy główne z nich. Po pierwsze — kluczowe dla naukowego profilu prof. Głowińskiego  dokonania w dziedzinie nauki o literaturze, których pełna prezentacja byłaby zarazem charakterystyką dorobku tej gałęzi polskiego literaturoznawstwa po drugiej wojnie światowej, który można nazwać nowoczesnym. Był fundatorem lub współtwórcą takich nurtów humanistyki jak polska szkoła strukturalna — teoria komunikacji literackiej — historyczna poetyka kulturowa.  Po drugie — pionierskie na polskim gruncie studia nad językiem totalitarnym, nowomową i dyskursem propagandowym, studia o nowomowie i języku propagandy (odznaczające się niebywała przenikliwością i zachowujące swą aktualność do dziś), o socrealizmie i pożytkach czytania różnych tekstów plugawych. Po trzecie — jego prace poświęcone doświadczeniu Zagłady, a mam tu na myśli zarówno teksty o charakterze badawczym, jak i autobiograficznym. Po czwarte — fundamentalne dla kształcenia polonistycznego i utrwalania literaturoznawczej kompetencji zespołowe przedsięwzięcia: „Zarys teorii literatury” (napisany wspólnie z Aleksandrą Okopień-Sławińską i Januszem Sławińskim, potocznie przez studentów zwany „trojaczkami”) i „Słownik terminów literackich” (opracowany wraz z Aleksandrą Okopień-Sławińską, Januszem Sławińskim oraz Teresą Kostkiewiczową). Obie pozycje klasyczne i wielokrotnie wznawiane po uzupełnieniach i aktualizacji. Po piąte — proza wspomnieniowa, która była dla Michała Głowińskiego ważnym, by nie rzec konstytutywnym elementem jego twórczej osobowości. Nurt ten zaczyna się od publikowanych z końcem lat 70. ubiegłego wieku w „Tekstach Drugich”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Tygodniku Powszechnym”. „Tytule”, „Zeszytach Literackich”, „Akcencie”, „Arkuszu”, „Pograniczach” miniatur eseistyczno-autobiograficznych (zebranych potem w osobnych tomach), po prozę wspomnieniową. Cykl ten zainicjowany został w 1998 roku „Czarnymi sezonami” (nominowanymi da Nagrody Literackiej Nike 1999, tłum. na szwedzki 2001, czeski 2002, angielski 2005), miał swój punkt kulminacyjny w opublikowanych w 2010 roku ”Kręgach obcości. Opowieści autobiograficznej” (nominacja do Nagrody Literackiej Nike 2011).

 

*

 

Michał Głowiński był człowiekiem w najgłębszym sensie tego słowa odważnym. Od dzieciństwa towarzyszył mu lęk. Jako dziecko skazany na Zagładę, cudem z niej ocalał, razem z rodzicami. Jednak jak twierdzi: Holokaust można przeżyć, ale nigdy nie można z niego wyjść. Po z górą pięćdziesięciu latach opisał swoje holokaustowe dzieciństwie i pierwsze lata powojenne. Tytułowa formuła tej książki – „Czarne sezony” – stała się jedną z wielkich metafor ludzkiego losu, obok „czarnego mleka poranka” ze słynnej Fugi śmierci Celana. Pół wieku czyśćca. Pół wieku czekania, aż będzie się gotowym do rozpoczęcia opowieści. Opisanie tego, co dało się uchwycić w „błysku pamięci”, łączy się nieuchronnie ze świadomością porażki. Wielkie są bowiem obszary tego, co bezpowrotnie stracone, bo już niedostępne, zagubione, zagrzebane w niepamięci. Trudno znaleźć w literaturze polskiej bardziej przejmujący przykład bólu, jaki sprawia pamięć o zapomnieniu

 Trzy najstraszniejsze przeżycia z czasów Zagłady: Umschlagplatz, najście szmalcownika i rozgrywana z nim partia szachów, oraz sześć dni spędzonych w kopcu na kartofle, w absolutnym zamknięciu i ciemności. Ciemność i strach, lęk przed zamknięciem, lęk przed szaleństwem, pozostaną w nim bardzo długo. Chowa się przed światem jak ślimak w skorupie. Czuje się inny, dziwny, gorszy. I wciąż piętnowany, i wciąż zagrożony jako Żyd.

Nie ostygły jeszcze popioły zamordowanego narodu, kiedy na szkolnych lekcjach religii w Pruszkowie słyszy swoisty wykład teologii Holokaustu: to sprawiedliwa kara za bogobójstwo, a boskim wyrokom nie można się sprzeciwiać. Żydzi (wszyscy Żydzi, którzy kiedykolwiek żyli, żyją czy, broń Boże, żyć będą) zabili Pana Jezusa, odebrali więc to, co im się należało. Po takich naukach 13-letni Michał zostaje pobity na szkolnym boisku przez kolegę z klasy – pojętnego ucznia księdza prefekta z Pruszkowa. Ksiądz katecheta dwa lata po wojnie objawiał straszną prawdę o Żydach bogobójcach, o Żydach mordujących niewinne chrześcijańskie dzieci, by wytoczyć z nich krew na macę. Szczerze Żydów nienawidził, bo uosabiali w jego oczach czyste zło. Nic innego Kościół o Żydach nie mówił przez setki lat. Po z górą pół wieku Michał Głowiński napisze, że ksiądz katecheta „zachowywał się tak, jakby w ogóle Zagłady nie zauważył, jakby o niej nie słyszał, jakby nie zwróciło to jego uwagi, że z ziemi, po jakiej chodzi, zniknęły miliony ludzi”. A jeśli już skojarzył ze sobą wojnę i Żydów, to po to, aby uczniom przedstawić przypowieść o Bożej Sprawiedliwości i działaniu Bożej Opatrzności. Mówił: „Hitler był straszny, bo prześladował naród polski, ma wszakże jedną zasługę – załatwił dla nas (czy za nas) sprawę żydowską”.

Michał Głowiński był człowiekiem odważnym, ponieważ mało kto jak on poznał grozę i lęk, upokorzenie i bezradność, samotność i wyobcowanie. A przecież nie tylko wbrew wszystkiemu zdołał unieść życie, ale potrafił znosić przeciwności, które mu to ocalone życie zgotowało. Dzisiaj to wiemy, bo sam o tym napisał, co znaczyło żyć w kleszczach podwójnego lęku: przed odkryciem żydostwa i przed odkryciem orientacji seksualnej. A więc życie w ukryciu, jak wtedy, w kopcu kartofli czy w piwnicach getta podczas wysiedlenia. Praca naukowa była jego pasją, dawała poczucie spełnienia i satysfakcji. Czytamy więc w „Kręgach obcości”: „młodości nie zmarnowałem”. Ale przecież tuż obok są inne słowa. W wymiarze osobistym czy wręcz egzystencjalnym ukrywanie tego, że jest się gejem, to największy błąd z czasów młodości. „Zatrułem sobie młodość, a w istocie ją zmarnowałem” – napisze.

Mierzył się ze światem, znieprawionym i zakłamanym przez język, jakiego używa władza przemawiając do ludu. Stał się klasykiem teorii nowomowy, termin ten wprowadzając z Orwella do języka naukowego. Rozplątywał kokon kłamstwa i głupoty, który jest groźny, bo oddziela od rzeczywistości. Z benedyktyńską cierpliwością, systematycznie, przez ćwierć wieku z paroletnią przerwą, notował swoje komentarze do słów, wydobytych z „brudnej piany gazet” Polski Ludowej. Wieczorami, przed zaśnięciem, tworzył gigantyczny, jedyny w swoim rodzaju dziennik, którego przedmiotem jest peerelowskie gadanie. Prywatne zapiski stały się świadectwem tamtego czasu i obroną suwerennego rozumu. Opublikowane zostały cztery tomy i pół – jak zaznacza autor: Marcowe gadanie (1991), Peereliada (1993), Mowa w stanie oblężenia (1996), Końcówka (1999) oraz notatki z lat 1977-1985 w tomie Pismak 1963 i inne szkice o różnych brzydkich rzeczach (1995). Wybór z całości tego demaskatorskiego dziennika ukazał się w 2016 roku pod tytułem Zła mowa. Jak nie dać się propagandzie. Analizował nowomowę od lat sześćdziesiątych i tropił jej różne mutacje również po 1989 roku, mówiąc w wywiadach i pisząc o recydywie peerelowskiej nowomowy w narodowo-katolickich przebraniach. „Sądziłem, że nigdy za życia tego nie opublikuję. Myliłem się.  (…) Uważam też, że to, iż podjąłem taką pracę, było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu” („Kwartalnik Artystyczny” 2010/2).

Badał degradujący wpływ totalitarnej ideologii na sztukę, analizując rodzimy socrealizm, a także fundacyjne teksty bolszewickiego komunizmu („Stalin-czarodziej. O baśni totalitarnej”, 1997; „Sprawa Dzierżyńskiego”, 2010, „Nie puszczać przeszłości na żywioł. Krótki Kurs WKP(B) jako opowiadanie mityczne”, 1991) czy klasyczny paszkwil antysemicki „Protokoły mędrców Syjonu” („Poetyka falsyfikatu politycznego”, 2007). W tym właśnie studium pisze Głowiński: „warto zajmować się właściwościami językowo-literackimi tekstów, które nie są utworami literackimi, nie mają żadnych walorów estetycznych, a często bywają na kompromitującym poziomie”. Dalej autor wyjaśnia, że chodzi o publikacje, „które odegrały w historii haniebną rolę, a może nie będzie paradoksem, gdy powiem, że warto przede wszystkim poddawać tego rodzaju oglądowi takie właśnie elaboraty. (…) [Aby] dotrzeć do najgłębszych znaczeń tego rodzaju wytworów — i wydobyć na powierzchnię te właściwości, które umożliwiły im odgrywanie tak fatalnej roli”. Ta dyrektywa metodologiczna nabiera wymiaru moralnej powinności i znakomicie charakteryzuje postawę badawczą i etyczną Michała Głowińskiego. W tym postulacie badania tekstów podłych, obrzydliwych, ociekających nienawiścią, kłamstwem i pogardą — staram się być mojemu Mistrzowi i Przyjacielowi wierny.

Wyjście ku innym ze swoimi lękami, ze swoimi tajemnicami, wymaga odwagi. Autobiografia Kręgi obcości jest książką odważną. Przygotowana wcześniej publikowaną prozą o charakterze autobiograficznym – Czarne sezony (1998), Magdalenka z razowego chleba (2001), Historia jednej topoli (2003), Kładka nad czasem. Obrazki z miasteczka (2006), Carska filiżanka. Szesnaście opowieści (2016). – zdecydowanie ją przekracza. Nie przestając być, jak tamte książki, mozaiką zapamiętanych obrazów, zawiera wyraźny projekt interpretacyjny całości. Kluczem dla interpretacyjnego projektu, zawartego w autobiografii Michała Głowińskiego, jest pojęcie obcości. Na z górą pięciuset stronach obserwujemy różne tej obcości wymiary, różne sposoby jej doznawania. Nie jest to jednak opowieść o wyobcowaniu, chociaż stanowiło ono – w różnych swoich postaciach – jedno z dominujących doświadczeń życiowych autora. Ta książka jest dla mnie przede wszystkim świadectwem zmagania się z własnymi słabościami i fobiami, zahamowaniami czy wstydem. Jest dowodem na to, że chociaż lęk może towarzyszyć człowiekowi całe życie, to jednak człowiek wcale nie musi być niewolnikiem lęku. W swojej autobiografii Michał Głowiński jest wierny prawdzie o sobie, a zatem jest autentyczny. Wyzwala się z tego, co sam nazywa kleszczami podwójnego lęku. Jest więc ta książka opisem drogi ku wolności.

Tytuł autobiografii, Kręgi obcości, jest – jak wiele tytułów jego książek – znakomity, bo trafiający w sedno. A jednak nie mogę się z jego brzmieniem pogodzić. Dla mnie nie pojęcie „obcości”, ale „obecności” jest zasadniczym doświadczeniem spotkania z Michałem Głowińskim. Wciąż korzystam z jego prac, podobnie jak tylu studentów i badaczy literatury, sztuki, publicznego dyskursu. To silna obecność, nie do zatarcia. To wyrazista indywidualność, osobowość nie do podrobienia. Od z górą czterdziestu lat Michał Głowiński był obecny w moim życiu zawodowym (recenzent mojej pracy magisterskiej, promotor doktoratu, recenzent habilitacji), ale też towarzyskim. Spotykaliśmy się na korytarzach Instytutu Badań Literackich w Pałacu Staszica, który nazywał budynkiem paradoksalnym. Spotykaliśmy się u niego w zawalonym książkami i płytami mieszkaniu na ulicy Batuty (Służew nad Dolinką).  Rozmawialiśmy o różnych sprawach, trywialnych drobiazgach i o „rzeczach naprawdę wielkich”. Teraz — w obliczu Jego śmierci, mam przeświadczenie, że ta rozmowa się nie skończyła, ona tylko przybrała inną formę, rozgrywa się w innym wymiarze. To jest jak koncert wewnętrzny, o którym mówił Michał….

 

*

 

Jacek Leociak – Wielokrotnie podkreślasz, że jesteś człowiekiem bez słuchu. Czy tak?

Michał Głowiński – Tak, tak, to jest prawda.

JL – W takim razie powiedz mi, jak to jest możliwe, jak można – bez słuchu – ponad siedemdziesiąt lat z taką pasją, tak wiernie i systematycznie trwać przy muzyce, słuchać muzyki i zdobyć taką wiedzę o muzyce?

MG – Nie wiem. Ja przecież nie umiem niczego zaśpiewać, ale wydaje mi się, że za młodu miałem doskonałą pamięć muzyczną. Usłyszałem utwór jeden czy dwa razy i jeśli miał jakieś charakterystyczne cechy, a wybitne utwory mają, to go poznawałem. Więc coś we mnie jednak było.

JL – Piszesz, że od pewnego momentu trwał w Tobie nieustający koncert wewnętrzny.

ML – On trwa do dzisiaj.

[fragment rozmowy, jaką przeprowadziłem z Michałem Głowińskim, Autobiografia musi być kompromisem, „Kwartalnik Artystyczny” 2010, nr 2].